Pages

poniedziałek, 5 grudnia 2011

chrzciny.

Chrzciny, na które kompletnie nie miałam ochoty iść. Nie zepsułam ich. Byłam miła (przynajmniej się starałam). Nie denerwowałam się, ob przecież spóźnianie się na ważne rodzinne uroczystości u nas to norma. To już druga 'fotorelacja' tutaj. A kiedyś myślałam, że nigdy nie będzie tu zdjęć.










Tu chciałam aby dodać, że ta mała jest najwytrwalszym dzieckiem na świecie. Wszędzie było jej pełno. Do samego końca. 

Zdjęcie typu 'Jaki tu spokój nananana nic się nie dzieje nananana".
A ciocia Angie umie uczyć tylko złych nawyków.

Nie przeszkadzały mu hałasy. Nic mu nie przeszkadzało. Czego cholernie mu zazdrościłam. Jedynym pocieszeniem było, że kiedyś też przecież miałam chrzciny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz